Porucznik Władysław Brodowski – obrońca...
Po raz pierwszy i od razu na łamach Wieści przedstawiamy wywiad z Władysławem Brodowskim – mieszkańcem Świdnicy.
Dziś, w trzeciej części Pan Władysław Brodowski będzie opowiadać o swoich dalszych losach, aż do rozbrojenia.
Jakie były Wasze dalsze ruchy?
Zaczęliśmy przeprawiać się przez Horyń, i iść na opuszczoną wieś Karaczun. Tu stacjonowaliśmy w opuszczonych domach przeszło dwa miesiące. Przygotowywaliśmy oddział. Umundurowanie, broń, orzełki, opaski. Ciągłe doszkalania, strzelanie do celu. Zdarzały się zadania bojowe, np. wyprowadzenie ludności z lasów, którzy się ukrywali przed Ukraińcami. Nikt tam nie docierał. Jedną grupę wyciągaliśmy z lasu 2 tygodnie. Ponad 100 osób, wylęknieni, czarni. Eskortowaliśmy ich przez zagrożone tereny w bezpieczne miejsce. Jak wyruszaliśmy dalej to było nas już około 200 osób
Wyruszyliście w dalszą drogę?
Marsz na Hute Starą. Po drodze widząc zwykłych Ukraińców idących np. na żniwa puszczaliśmy wolno.
A Banderowców?
„zmiataliśmy”. Po drodze na miejsce spotkaliśmy zwykłych Ukraińców. Brudni, chowali bydło przed banderowcami. Byli przez nich straszeni, że wszystko im pozabierają. To jest ciekawe, bo mało się o tym mówi, a oni tez byli gnębieni. Wychodzili na drogę, klękali i całowali jadącego na koniu „Bombę” po ostrogach. Dziękowali, że ich ratuje przed rezunami. Było mi ich naprawdę żal.
Jak wyglądały wasze oddziały w lesie?
To były takie ziemianki, okładane drewnem, mchem, w środku porobione prycze, z drewna sosnowego, na to położone siano. Nie raz wieczorem zamiast spać rozmawialiśmy do późnej nocy.
O czym?
Choćby nawet o kształcie przyszłej Polski
I jak ona miała wyglądać. Jak Pan ją sobie wyobrażał mając 23 lata ?
Polska mocna jako państwo, gdzie każdy ma równe prawa do życia. Chyba tak najprościej.
Zejdę trochę z tematu. Chciałbym żeby Pan opowiedział o próbie zamachu na sztab w oddziale
Musimy się tu w takim razie trochę cofnąć. Kiedy zakładały się pierwsze samoobrony, trzej stryjecznych braci założyli swoją, w takiej małej koloni. Wojskowi. Poruczik, kapral i plutonowy. Działali we trzech , ponieważ Niemcy spalili ich rodziny za ukrywanie Żydów. Nie zależało im na niczym, działali bez pardonowo. Do Huty Stepańskiej weszli już jako zbrojna, chyba 10 osobowa bojówka.
Działali z wami?
Nie należeli do żadnych struktur. Działali sami sobie. Robili objazdy w terenie wokół Huty. Pewnie nie raz położyli Ukraińca, ale tego nie mogę stwierdzić bo nie widziałem. Trzeba powiedzieć, że byli pożyteczni bo odstraszali. Rozeszła się o nich wieść i Ukraińcy po prostu się ich bali. Uważali się za najsilniejszych w Hucie, i że to oni powinni rządzić Hutą. Jednak kiedy „Bomba” objął dowództwo przyłączyli się do niego, ale bez zobowiązań, przysięgi.
Podczas ataku walczyli z wami?
Tak, mieli swój odcinek i tam walczyli. Po upadku Huty pomagali nam wyprowadzać ludność. Weszli do czołówki u „Bomby” mimo, że nie składali przysięgi. Chcieli zakładać własny, niezależny oddział partyzancki i działać na własną rękę. Jak miał wyglądać ten oddział, nikt nie miał pewności. Na razie byli przy nas, być może dlatego żeby w przyszłości robić jakieś porozumienie między oddziałami.
Poszliście w kierunku Huty Starej
To był pierwszy zgrzyt. Im ten kierunek nie odpowiadał, ale mimo to poszli z nami.
Po drodze kiedy szliśmy, dołączali do nas, do oddziału różni ludzie. Często byli to znajomi „Bomby” z wojska itd. obsadzał ich na różnych stanowiskach, to jako dowódców plutonu, to jako dowódców kompani. Kuzyni nie byli do tego dopuszczani. Nie byli pewni, nie składali przysięgi, nie wiadomo jakie mieli plany. Działałem wtedy w ochronie sztabu w 1 plutonie 1 kompani. Wiedziałem to z pierwszej ręki, bo trzeba tu powiedzieć, że o tej sprawie mało kto wie nawet dziś. Moi koledzy z tamtych lat nie mieli o tym pojęcia.
Walka o wpływy
zaczęli knuć przeciwko „Bombie” w oddziale. Podważali jego decyzje, kierunki działań. Doszło do tego, że przeciągnęli na swoją stronę 30 chłopców. Trwało to może z 2 tygodnie. Mieli plan dezercji z oddziału, ale co gorsze zabrania najlepszej broni. To było im policzone jako zdrada, zamach.
Jak te namowy wyglądały
przychodzili wieczorami do baraków i prowadzili dyskretną rozmowę z zaufanymi ludźmi jak ma to wyglądać itd.
A jak miało to wyglądać?
W określonym czasie, kiedy mieli zostać wysłani w teren na zwiady mieli uciekać i spotkać się w wyznaczonym miejscu.
„Bomba” miał tego świadomość?
Okazało się, że w oddziale był 4 kuzyn, który był ordynansem „Bomby”. Strasznie się bał jak była jakaś akcja, czy walki. Dlatego „Bomba” wziął go do siebie. On mu o tym powiedział. Kuzyni też się spostrzegli, że coś jest nie tak. Chcieli uciekać wcześniej bez względu na wszystko.
A „Bomba”?
Wydał rozkaz, że za jadącymi kuzynami na obchód mają być wysłani strzelcy. W razie ucieczki mają do nich bez pardonowo strzelać.
Spostrzegli się ?
Nie byli głupi. Zaraz zobaczyli co się dzieje. Zaczęła się ucieczka. Jeden uciekł i został schwytany przez miejscowych, a dwóch było postrzelonych jeden lekko, drugi ciężko.
Co się dalej działo?
Na drugi dzień zbiórka. Najpierw normalnie ćwiczenia „na ramię broń”, „do nogi broń”. Potem komenda „w kozły broń” czyli złożyć broń w jednym miejscu. „W prawo zwrot, naprzód marsz” uszliśmy kawałek, komenda „stój, w lewo zwrot, w dwuszeregu zbiórka”. „Bomba” lekko pochylony, ręce założone za siebie, zaczął się przechadzać wzdłuż zbiórki. Powiedział, że spotykamy się w sprawie zamachu na sztab braci Kopijów, i że sąd polowy wydał na nich wyrok.
W oddziale pewnie poruszenie?
To jeszcze nie koniec. Nagle podchodzi porucznik i mówi „Brodowski wystąp” i jeszcze inne nazwiska, gdzieś około 15 osób. Zaprowadzono nas do aresztu. Ordynans powiedział nazwiska ludzi, którzy mogli razem z nimi knuć.
Pan w tym uczestniczył?
Nie, wiedziałem tylko o tym. I właśnie chodziło o to, ze wiedziałem a nie powiedziałem. Dochodzenie trwało dwa dni. Przesłuchiwano nas, a potem wypuszczono. Mówię chyba o tym jako pierwszy. O braciach Kopijach: Zygmuncie, Karolu i Franciszku w książkach pisano różnie jak poginęli. Prawda jednak wyglądała tak jak mówię, i nie ma w tym żadnej przesady.
Wróćmy do opowiadania. Po aresztowaniu „Bomby”przeszliście na koncentrację oddziałów?
Powrót na koncentrację oddziałów do Przebraża. Szliśmy przez Hutę Stepańską. Zima. Pamiętam nie skoszone pola. Wszystko zostawione. Byliśmy wycieńczeni. Dotarliśmy na święta. W oddziale zapanował tyfus.
Pan też zachorował?
Tak, ale na szczęście lekko. Wygrzewaliśmy się na piecach żeby do reszty się nie rozchorować.
Szliście dalej?
Dotarliśmy do wsi Ossa. Tam już były inne oddziały, które przyszły na koncentrację. Szedłem w samym mundurze w padającym śniegu, przemarzłem. Tam rozłożyłem się do reszty. Leżałem 2 tygodnie w szpitalu. Dopiero później podczas napadu na Banderowców zdobyłem futerko, żeby było mi cieplej. Banderowiec zrabował je pewnie Polakowi.
Ciężko Pan to przeszedł?
Obcięli mnie na krótko. Leżałem. W tym szpitalu działy się straszne rzeczy. Ludzie w gorączce wariowali, biegali za lekarzami. Musieli ich przywiązywać do łóżek. Ja to jakoś przetrzymałem. Musiałem mieć silny organizm.
W tym okresie Pana oddział działał już pod rozkazami Franciszka Pukawskiego „Gzymsa” również cichociemnego. Proszę krótko o nim opowiedzieć.
Człowiek bardzo odważny, bojowy. Zawsze chodził z nahajem. Dla niego kara, za jakieś przewinienia wśród żołnierzy to były baty. Porównując go do „Bomby” można powiedzieć, że „Gzyms” był bardziej bojowy, a „Bomba” był większym organizatorem.
Wieś Pustynka, to kolejne miejsce w tej historii..
Do Pustynki weszliśmy na Wielkanoc 1944. Była to niezbyt ludna, ale długa wieś. Mieszkali w niej Ukraińcy. Pouciekali, kiedy się dowiedzieli, że nadchodzimy
Dlaczego? Zrobilibyście im coś?
Nie. Banderowcy rozpuszczali informacje, ze idziemy „wyrzynać”. Oczywiście nie było takiego zamiaru. Chodziło o straszenie, i dalsze prowadzenie konfliktu.
Weszliście do wsi..
Puste domy. W środku zastawione stoły, bo to święta. Zjedliśmy śniadanie. Gdzieś koło godziny 12 pojawili się Niemcy. Alarm. Atak artyleryjski. Leci bomba za bombą. Wszędzie tylko doły.
Zapanowała panika ?
Ci którzy mieli przeszkolenie wojskowe w oddziale, wiedzieli jak się zachować. Kiedy pada bomba, i tworzy się lej trzeba w niego wskoczyć. Trzeba to przeczekać. Ci, którzy tego nie wiedzieli, bez przeszkolenia, uciekali w popłochu.
Co Pan wtedy zrobił?
Wskoczyłem w lej z kolegą i czekaliśmy. Nad głowami fruwają pociski. Niemcy przestali atakować i się wycofaliśmy. 2 czy 3 z nas było chyba rannych.
Byliście już w pogotowiu?
Tak. Zaczęliśmy się okopywać jakbyśmy mieli tam zatrzymać się na dłuższy czas. Po drugiej stronie były duże siły Niemieckie z artylerią. Żarty się kończyły. Mieliśmy zajmować stanowiska.
Pan też?
Oczywiście. Na miejsce gdzie mieliśmy zająć pozycję schodziło się z pagórka do rzeczki. Szła tam wydeptana droga, z boku był rów. Schodziliśmy nie wiedząc, że po drugiej stronie rzeki Niemcy wcześniej zajęli pozycje.
Pułapka?
Padł strzał. Instynktownie zrobiłem unik, ale kula trafiła mnie w kość biodrową. Ból niesamowity. Powalił mnie od razu na ziemie, połowa ciała ścierpła. Szczęście, że nie był to pocisk rozrywający. Bywało, że Niemcy takich używali.
Co się dalej działo ?
Niemcy strzelili tylko raz, widać był to tylko posterunek ubezpieczający. Oddali strzał żeby poinformować, że idziemy. Akurat mnie trafili. Koledzy zaraz ewakuowali mnie rowem, który był obok. Przewieziono mnie do szpitala w takiej leśniczówce w Morawie.
Opatrzono Pana?
Leżałem na wozie i czekałem na przyjęcie. W tym czasie Niemcy dowiedzieli się o partyzantach w lesie i zaczęli na nas polowanie. „Gzyms” dawał im wycisk po lesie, a ja leżałem unieruchomiony.
Cuda się tam działy.
Nieciekawa sytuacja
Leże na wozie, a tu na drodze pojawia się czołg i strzela gdzieś w oddali.
Czołg?
Czołg. Nie wiele myśląc zeskoczyłem z wozu i odskoczyłem w las. Odłączyłem się od oddziału. Bez butów, gołe stopy. Dobrze, że miałem na sobie ten kożuszek. „Gzyms” bije się z Niemcami, a ja w krzakach myślę co dalej.
Wymyślił Pan coś?
Miałem brata stryjecznego w Usiługu niedaleko Włodzimierza Wołyńskiego. To było na tamtym terenie. Nic tylko przedzierać się przez lasy do niego. Zbliżała się noc i gdzieś trzeba było się zatrzymać. Szedłem przez las w stronę Usiługu i szukałem jakiegoś dobrego miejsca.
Do tego był Pan ranny
Dokładnie. Trafiłem na taki kanał. 3 m. szeroki, stromy tak, że jakby się wpadło to nie było szansy wyjść. Po bokach łąki, a za kanałem gęsty las. Szukam przejścia na drugą stronę. Idę w prawą stronę. Jest kładka. Wchodzę w ten gesty las. Usiadłem pod takim wielkim drzewem, chyba dębem i czekam do rana. O spaniu nie było mowy, trzeba było czuwać.
To musiała być długa noc. O czym Pan myślał?
O swoim położeniu, co dalej. W myślach przypominałem sobie trasy, którymi mam iść. Ciężka noc, ale na szczęście robi się dzień.
Ruszył Pan dalej?
Idę przez ten las i napotkałem Sowiecki patrol z obozu partyzanckiego. Gdybym poszedł wieczorem głębiej w las to od razu na nich bym trafił. Złapali mnie, ale nie wiedzieli kogo.
Zapytali kim jestem, odpowiedziałem prawdę. Zaprowadzili mnie do obozu, a potem do swoich.
Do swoich?
Do naszego oddziału. Współpracowaliśmy tam w jakiejś akcji. Położyli mnie znowu na wóz i leżeć. Na tym wozie można powiedzieć, że całkiem wydobrzałem. Potem uciekłem z tego wozu, i dołączyłem do oddziału. Chcieli mnie wracać, bo kulałem, ale nie chciałem już tam leżeć.
Ciągłe walki z Niemcami?
Ciężko tu mówić o wszystkim. Ponad pól roku potyczek, okrążeń Niemieckich, ucieczek przez bagna czy rzeki. Przy tym wszystkim szukanie luk którędy można przejść. Bardzo ciężka, ostatnia przeprawa przez Bug.
Jak to wyglądało?
Nim dotarliśmy nad Bug, trzeba było przejść przez tory. Leje deszcz, ciemno. Jednym słowem makabra. Ktoś zgubił czy porzucił CKM. Zabrałem go, i niosłem go oprócz swojej broni. Kulałem.
Obok torów był rów. Niektórzy przeskakiwali go. Ci którzy wpadali do niego, musieli być wyciągani przez kolegów. Bardzo ciężkie przejścia.
Dotarliście do Bugu
Przez rzekę oddziały przeprawiały się w trzech miejscach. Ja byłem wtedy w tzw. kompani warszawskiej. Złapaliśmy jakiegoś Ukraińca, żeby wskazał nam w którym miejscu rzeka jest płytsza. Przeszliśmy. Potem odpoczęliśmy i marsz na Ostrów Lubelski.
Dotarliście do Ostrowa ?
Ostrów, miasteczko w całości opanowane przez AK. Dochodziło do niezgody między nami a AL (Armia Ludowa) o przywództwo. W Ostrowie staliśmy około 2 miesięcy. Mieliśmy wyznaczone kwatery, na każdą po 2 osoby. Wokół wszystkie wioski opanowane przez 27 Dywizję Wołyńską. Przede wszystkim odżywialiśmy się. Odpoczywaliśmy, trzeba było nabrać sił. W końcu wymarsz, bić się, rozbijać cofające się jednostki Niemieckie.
Akcja Burza
Szliśmy na Lubartów. Chodziło o zajęcie miasta przed AL. „Gzyms” poszedł bokiem na miasto przez lasy lubartowskie, aby być pierwszym. Na drodze mamy spotkanie z konwojem Niemieckim.
Jak to wyglądało?
Od strony Lubartowa nadjechał motocykl. Jedzie trzech SS-manów. Rozłożyliśmy się po bokach, przepuściliśmy go. Rozkaz porobienia odstępów między sobą, żeby nawzajem do siebie nie strzelać. Nagle nadjeżdżają ciężarówki. Trzy takie „Stodoły” z żołnierzami. Komenda „Ogień” najpierw po szoferkach. Samochody stanęły. Niemcy się odstrzeliwują, rzucają granatami. Z samochodów to pierze szły. Niemcy albo ranni, albo uciekają w popłochu. Zdobyliśmy dużo broni, mundurów
A Pan?
Miałem strasznie zniszczony mundur. Wziąłem sobie takie drelichową kurtkę od munduru.
Potem jeszcze miejscowi przyszli. Tez mieli co plądrować.
Co dalej?
Kozłówka, pałac Zamoyskich. Czekaliśmy na front. Kiedy weszli sowieci, i nas zobaczyli to szaleli z radości. Była tam taka rzeczka, to przechodzili jak idzie, żeby się przywitać. My wojsko poubierane, mamy nowe rzeczy zdobyte na Niemcach. Jeden sołdat podbiegł do mnie, nie żartuje całował po rękach i tytułował generale (śmiech)
Był Pan już zmęczony tym wszystkim?
Podczas Niemieckich obław tak. Tego nie dało się opisać. Miałem o tyle lepszą sytuacje, że wiedziałem co z moją rodziną. Wyjechała pracować na gospodarstwo, można powiedzieć byli bezpieczni. Jak świstały kule, czy bomby to po prostu wydawało mi się, że mnie nie trafią.
Przyszedł front i?
Wyprowadzono nas drogą do takiego lasku, abyśmy się wyłożyli i czekali. Byliśmy już po złożeni broni. Pamiętam jak w nerwach rzucaliśmy karabiny na taki stos. Dowództwo pojechało na pertraktacje z Sowietami. Zaczęliśmy kombinować gdzie uciekać, żeby nas nie wywieziono do Moskwy czy gdzieś dalej.
Była taka obawa?
Pewnie. Tu nie było żartów. Były tam takie zabudowania, i jeden kolega poszedł w tamtą stronę. Okazało się, że tam są sołdaci. Drugi kolega poszedł w inną stronę, to samo. Byliśmy obstawieni. Nagle jedzie wojskowy gazik. Wyskakuje jeden z naszych dowódców. Ulga .
Co wam powiedział?
„w prawo zwrot, naprzód marsz” poszliśmy na polanę w lesie. W dwuszeregu zbiórka. Dowódca podziękował nam za walkę i mówi, ze jesteśmy wolni. Możemy wracać do domu, albo w Lublinie tworzy się wojsko. Każdemu podał rękę i dał 20 dolarów. Tu zaczynała się nowa historia.
Koniec części trzeciej
Marcin Burski (wszelkie prawa do tekstu Marcin Burski)
foto: Wieści Gminne
Dodaj komentarz